Nowy film Petera Stricklanda, autora wspaniałego „Berberian sound studio”, opowiada o lesbijskim związku opartym na sadomasochistycznej relacji. Reżyser od samego początku bawi się tym materiałem, zwodząc widza i manipulując naszym odbiorem bohaterek. Wszystko wydaje się być jasne, jest ta dominująca, jest ta uległa. Ta pierwsza wprowadza terror, twardą dyscyplinę i poniżające kary. Ta druga posłusznie wszystko wykonuje.
Zostajemy zresztą od razu wrzuceni na głęboką wodę, nieostrzeżeni śledzimy na początku filmu grę „master-servant”. Młodsza bohaterka, Evelyn, stawia się pod drzwiami wejściowymi w charakterze pomocy domowej w domu Cynthi, ta natomiast pomiata nią od samego początku, nadużywając swoich uprawnień terroryzuje młodszą kobietę, a na końcu – w ramach kary za źle wykonaną pracę – oddaje na nią mocz. Szybko jednak okazuje się, że kobiety są w związku, a cała sytuacja pełniła rolę gry erotycznej. Jakiś czas później widzimy całe zdarzenie raz jeszcze, tym razem z perspektywy Cynthi. A może jest to już ich kolejny seans S/M? Wątpliwość o tyle zasadna, że bohaterki prowadzą swoją erotyczną grę wedle scenariusza, a Cynthia działa wedle ściśle określonego „rozkładu zajęć”, czas jej reakcji, miejsce gdzie ma się w danej chwili znajdować oraz charakter rożnych zachowań jest z góry ustalony i bohaterce pozostaje odhaczanie kolejnych punktów na liście. Jest to naturalnym żródłem humoru i stawia wydarzenia z prologu w zupełnie nowym świetle.
Najbardziej przełomowy dla odbioru filmu jest jednak moment, gdy widz uzmysławia sobie, że rola dominy w tym związku należy do kogo innego. Cynthia może i odgrywa w erotycznych fantazjach funkcję osoby dominującej, ale w rzeczywistości jej życie erotyczne podporządkowane jest zachciankom Evelyn, która ściśle dyktuje charakter ich pożycia seksualnego. Owładnięta manią kontroli i egoistycznie skupiona na własnej przyjemności, tłamsi partnerkę, która jest wyraźnie nieszczęśliwa z takiego układu sił.
Reżyser wykazuje spore zrozumienie tematu, historia jest bardzo rozerotyzowana, ale na ekranie nie uświadczymy nagości, co jest zgodne z ideą S/M, skupionego raczej na doznaniach sensualno-estetycznych i grze psychologicznej. Tempo filmu jest powolne, narracja hipnotyzuje swym niespiesznym rytmem, a wysmakowane zdjęcia cieszą oko. Nic tu nie jest przypadkowe, obrana – wyciszona – forma wprowadza widza w swoisty trans i wciąga go w erotyczną grę obserwowaną na ekranie. Strickland znowu pokazał klasę, czekam z niecierpliwością na jego kolejny film.
http://kinofilizm.blogspot.co.uk
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://facebook.com/profile.php?id=548513951865584
Ja chyba byłam na innym filmie... Można rozebrać na czynniki pierwsze jak Pan to zrobił ale dalej to jest film nieporozumienie
Dobra recenzja. Zaznaczę jeszcze, że Knudsen spisała się świetnie w swojej roli. Rzeczywiście - reżyser bawi się naszą percepcją, ale aktorka świetnie odmalowywała na swojej twarzy niepewność i niezadowolenie z całej sytuacji a zarazem oddanie kochance, o którym wspominasz. Świetnie grała tę, która gra :) Przez to film jest bardziej wiarygodny. Nie cierpię, gdy wpuszcza się widza w pole, ale gdy prawda ukazuje się inna, nam nadal coś nie pasuje, bo nikt nie postarał się w filmie o ukazanie subtelności, które później układają się w całość i jest to po prostu kpina z odbiorcy, tak dzieje się często w amerykańskich produkcjach.
Jestem świeżo po seansie i generalnie zgadzam się z waszymi obserwacjami. Od siebie dodam tylko, że grę z widzę mamy już na poziomie semantyki tytułu - The duke of Burgundy to nazwa motyla ale jednocześnie nawiązanie do tytułu władcy (Duke), a skoro jest władca to musi być i druga strona tej relacji - służebna. To już sygnalizuje wątek przewodni tego filmu. Ten dualizm widoczny w tytule jest zresztą wszechobecny symbolicznie w całym filmie - np. powtarzający się motyw motyla, którego skrzydła są doskonale symetryczne, fabuła skoncentrowana na 2 bohaterkach, jedna z nich zresztą śpiewa w pewnym momencie piosenkę, która też nawiązuje do dwoistości. Zastanawiający jest ten filmowy świat, który jest w zasadzie całkowicie żeńskim mikrokosmosem, tak jakby miejsce mężczyzn zajęły motyle i inne owady ;-)